Autor Wiadomość
aaa4
PostWysłany: Wto 11:29, 21 Sie 2018    Temat postu:

-Nigdy nie przemowil na glos. Nigdy nie przemowil i nigdy nie wzial do reki pieniedzy.

-To mi sie podoba. Daj mi troche tego surowego nadzienia.

-Masz.

-Hej, calkiem niezle.

Zadzwonil telefon. Tak to juz bywa. Kiedy zacznie dzwonic, dzwoni bez przerwy. Poszedlem do sypialni i podnioslem sluchawke.

-Halo. Kto mowi? - spytalem.

-Ty sukinsynu. Nie poznajesz?

-Nie bardzo.

Glos nalezal do jakiejs pijanej kobiety.

-Zgadnij.

-Poczekaj. Poznaje! Iris!

-Tak, Iris. Jestem w ciazy!

-Wiesz, kto jest ojcem?

-A co to za roznica?

-Pewnie masz racje. Co slychac w Vancouverze?
aaa4
PostWysłany: Wto 11:01, 07 Sie 2018    Temat postu: zxc

Gdy szla, powietrze sie rozdzielalo, jakby niewidoczne duchy, zagubione w swietle, robily jej miejsce. Cale wnetrze wstrzymalo oddech, mierzac czas ciezkimi uderzeniami jej serca.

Szla, az sie znalazla przed oltarzem, przed czterema oknami przy osmiokatnej apsydzie. W srodku czarnego kwadratu, zaznaczonego na podlodze. W rogach widnialy cztery litery.

-Pomoz mi, szepnela w duchu.

Byl tam ktos jeszcze. W ciemnosci i ciszy cos sie poruszalo. Powietrze wokol dziewczyny drzalo, nakladalo sie na siebie. Nic nie widziala, ale wiedziala, ze ona tam jest. Zywa istota w sukni z powietrza. Spotkala ja juz wczesniej. Pod mostem, na drodze, w Pokoju Zoltym. Powietrze, woda, ogien, a teraz i ziemia. Cztery kolory z talii tarota, zamykajace w sobie wszelkie prawdopodobienstwo.

-Posluchaj mnie. Uslysz moj glos.

Meredith opadla w spokoj i bezruch. Niczego sie nie bala. Nie byla soba. Stala na zewnatrz, zagladajac do srodka. Widziala pokoj calkiem wyraznie. Uslyszala wlasny zaspany glos:

-Leonie?

Ciemnosc zyskala inna nature, ruch powietrza wokol skrytej postaci nieledwie zmienil sie w bryze. Figura u stop lozka leciutenko skinela glowa. Zsunal sie kaptur, odslaniajac dlugie miedziane loki, sam kolor, pozbawiony substancji. Przejrzysta skore. Zielone oczy. Forma bez materii. Dluga czerwona suknia, oslonieta czarnym plaszczem. Ksztalt bez formy.

-Tak, Leonie.

Meredith uslyszala odpowiedz w myslach. Glos mlodej dziewczyny, slowa z minionego czasu.

Znow cos sie w pokoju zmienilo. Jakby przestrzen odetchnela z ulga.

-Nie moge zasnac. Nie zasne, poki mnie ktos nie odnajdzie. Poki nie uslyszy prawdy, dotarly do niej slowa.

-Prawdy? O czym? - szepnela Meredith.

Swiatlo zaczynalo sie rozpraszac.

-O kartach. Karty znaja prawde.

Powietrze ruszylo strumieniem, swiatlo sie rozpadlo, polysk czegos, kogos niknal. W ciemnosci pojawilo sie zagrozenie, ktore Leonie powstrzymywala. Teraz ducha juz nie bylo, w jego miejsce nadciagala niszczycielska sila. Niechetna, wroga. Zrobilo sie zimno, chlod napieral na Meredith ze wszystkich stron. Niby w porannej mgle nad morzem pojawil sie przykry zapach soli, ryby, dymu. Znow byla w grobowcu. Chciala uciekac, choc nie wiedziala przed czym, od czego. Ruszyla do drzwi.

Cos pojawilo sie za jej plecami. Czarna postac, dziwaczny stwor. Prawie czula jego oddech na karku, obloczki bialej pary w lodowatym powietrzu. Kamienna nawa sie wydluzala, drewniane drzwi oddalaly, coraz mniejsze i nieosiagalne.

Raz, dwa, trzy, Baba-Jaga pa... trzy! Ide po ciebie!

Cos ja doganialo, nabieralo szybkosci w cieniach, gotowalo sie do skoku. Ruszyla biegiem na drzacych nogach, strach dodawal jej sil. Buty slizgaly sie na kamieniu. A tamten oddech, tuz za nia, blisko.

-Zaraz cie zlapie!

Rzucila sie na drzwi, bolesnie lupnela ramieniem we framuge. Stwor byl tuz-tuz, czula za soba laskotanie jego szczeciny, smrod zelaza i krwi oblepil jej skore, czolo i podeszwy stop. Szarpala klamka, pchala drzwi i ciagnela, nic z tego, nie ustepowaly.

Zadudnila w nie piesciami. Nie obejrzy sie za siebie, nie chce napotkac spojrzenia przerazajacych niebieskich oczu.

Nagle cisza wokol zyskala glebie. Meredith wiedziala, co teraz bedzie: zacisnie jej palce na szyi. Zimne, wilgotne dlonie. Wbije w skore twarde szpony.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group